sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 28: Jak bardzo za mną tęskniłaś ?






Gwałtownie wciągnęła chłodne powietrze do jej nozdrzy. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, mózg przestał pracować, a serce na przekór przyśpieszyło rytm, jakby chciało dorównać muzyce rozbrzmiewającej w sali. Dziwiła się dlaczego nie rozpoznała go od razu, gdy stał ze swoją partnerką tuż obok. Może to ta maska, która swym kolorem idealnie grała z jego czekoladową karnacją, ukazując jego seksowny zarost, a może to tylko jej myśli, które wirowały cały czas wokół Nicka, którego nie spodziewała się w żaden sposób dzisiaj spotkać, ale teraz nie wydawało się to dla niej tak ważne, jak jeszcze parę minut temu. Zayn, bo to on jej teraz towarzyszył w tańcu, zamącił jej w głowie i bardzo dobrze o tym wiedział, a jego kuszący zapach tylko pogarszał sytuację. Oboje wiedzieli już dokładnie, że trafili na siebie. Momentalnie, wszystko co znajdowało się w sali, nie miało dla nich znaczenia. Jakby byli sami na sali. Ich oczy cały czas zatapiały się w sobie, przypominając sobie wczorajszą noc i jakby chciały zapamiętać każdy szczegół twarzy, który i tak już bardzo dobrze znali. Przemieszczali się zgodnie z układem i w rytm muzyki, jednak nie zważając na innych. Byli tylko oni...I nikt więcej. Ktoś, kto stał by z boku i nie znałby tej dwójki, pomyślałby, że się za raz pozabijają, wydrapią sobie oczy lub po prostu zemdleją z roztargnienia i namiętności, ale oni uwielbiali ten rodzaj rywalizacji między sobą. Ich taniec to była czysta walka. Walka ognia z ogniem.
W końcu przyszedł moment na energiczny obrót, a po nim brunetka została szybko przyciągnięta do umięśnionego ciała Mulata. Po chwili jego silne ramiona zaczęły delikatnie przechylać drobne ciało dziewczyny do tyłu.
-Nie chcę się z tobą kłócić Effy...Za wiele dla mnie znaczysz ...- wyszeptał, powoli stawiając dziewczynę w pionie.
-  Nie mogę dla ciebie coś znaczyć. Jeżeli wybrałeś ją to oznacza, że ja dla ciebie nigdy nic nie znaczyłam...-  powiedziała pewnym głosem, wiercąc dziurę w jego oczach z żalu i tęsknoty, aby nie stracić nad sobą panowania i nie wbić swoich ust w jego, szybko wyśliznęła się z jego ramion i zmieniła partnera. Chciał tak bardzo, aby go zrozumiała, ale to było raczej nie wykonalne... on sam się nie rozumiał, a co dopiero ona. Bał się o swoją pierwszą miłość, Perrie. Był tchórzem, powtarzał to sobie codziennie załamany swoim zachowaniem, co go jeszcze bardziej utwierdzało w tym przekonaniu. Wynikało to z tego, że dalej kochał tą kruchą, słodką i niewinną Perrie, może nie tak jak dawniej, na pewno nie tak, ale gdzieś w środku jeszcze mocno był do niej przywiązany, a może bardziej bał się przyznać do zdrady lub zmiany w swoim życiu gdyby wybrał Eff. Tak, zrobił to, zdradził ją i w głębi duszy żałował tego, choć bez powodu tego nie zrobił. Był zagubiony, znowu zakochany bezgranicznie, jednak strach paraliżuje ludzi, nie pozwala na kolejny krok. Przez niego stoimy w miejscu i właśnie jego to spotkało. On zatrzymał się i boi ruszyć się na przód, za głosem serca, do Effy...
- Louis? – spytała niedowierzając, chłopak  odpowiedzi szeroko się uśmiechnął. – Całkiem ładnie ci w tej masce. – powiedziała z uznaniem, wykonując ruchy układu już spokojniej niż przed chwilą.
- Dzięki, tobie też niczego sobie. Wiesz może o co chodzi Elizabeth? Jest jakaś nieswoja… Coś ją gryzie… ale nie chcę mi powiedzieć.
- Wiesz co… Uważam, że powinniście porozmawiać. Wiesz tak szczerze… Myślę, że oboje macie sobie dużo do powiedzenia.
- Taki mam zamiar, ale cały czas nam ktoś przerywa.
- Próbuj do skutku, kiedyś się uda. – powiedziała lekko się uśmiechając.
- A ty i Malik jak? – spytał poważnie patrząc w jej oczy.
- My? My nic…
- Oj daj spokój Eff… Nikt nie jest ślepy. – szybko jej przerwał. Westchnęła ciężko i postanowiła choć odrobinę wyjawić prawdy.
- Byliśmy razem tylko jedną noc, a teraz sam widzisz… jest znów z nią i do tego jeszcze to „dziecko” – przewróciła oczami. – To jakaś parodia!
- Wiesz mówią, że gdy kocha się dwie osoby trzeba wybrać tę drugą, bo gdybyśmy tą pierwszą kochali nigdy byśmy nie pokochali tej drugiej…
- Szkoda, że on o tym nie wie. – prychnęła.
- Kiedyś zrozumie. – popatrzył na nią z troską. – Effy, bądź po prostu cierpliwa.
- Wiesz dobrze, że do takich osób nie należę... Zresztą mam dość czekania na coś co nigdy nie nadejdzie. Nigdy. – powiedziała cicho i oddaliła się od niego, ponieważ muzyka dobiegała końca, odwróciła się jeszcze na moment i powiedziała łamiącym głosem. – Mam dość…
Po skończonym tańcu po sali rozległy się gromkie barwa i ktoś zapalił światło, jednak brunetka już przeciskała się przez tłum pociągając nosem i wycierając szybko pojedynczą łzę, postanowiła udać się szybko do stołu z czymś „mocniejszym”. Potrzebowała czegoś co odwróci jej uwagę od tych koszmarnych myśli kłębiących się w jej głowie. Najchętniej wyszłaby na dwór i zapaliła swoje ulubione papierosy, ale na swoje nieszczęście zostawiła je przez przypadek w hotelu. Gdy nalewała sobie płyn trzęsącymi rękoma, poczuła na swoich biodrach silne dłonie.
-To jak bardzo za mną tęskniłaś? - nagle jej ciało się całe naprężyło, a krew jakby przestała płynąć w jej zimnych do granic żyłach. „ Jak mogłam o nim zapomnieć?! „. Nie chciała się odwracać, chciała stąd jak najszybciej zniknąć, prysnąć jak bańka mydlana, po prostu. W myślach zdążyła już z setny raz obwiniać i obrażać siebie, jaką jest idiotką i  po co tu w ogóle przychodziła! Nikt jej nie kazał! Wiedziała, że ta rozmowa ją nie ominie i prędzej czy później ją do siebie odwróci i będzie kazał jej na siebie popatrzeć, więc nie chciała mu sprawiać tej przyjemności i sama z głębokim westchnieniem popatrzyła w jego czekoladowe oczy i to był błąd… Wielki błąd. 
 

~2 lata temu~


Podeszłam chwiejnym krokiem z nerwów, lekko się uśmiechając, czując jak serce waliło mi młotem.
- O to i ona. – powiedział mój chłopak z zachwytem wymalowanym na twarzy i lekko pocałował mnie w policzek. Rozejrzałam się dokoła zainteresowana nowym miejscem w którym się znajdowaliśmy. Było tu coś niesamowitego… ale takiego przygnębiającego i drapieżnego. Dookoła mnie znajdowały się stare kamienice, ledwo co się trzymające się kupy. Naprzeciwko mnie stało trzech chłopaków i różowo blond włosa dziewczyna. Pierwszy z trzech chłopaków z blond czupryną patrzył na mnie przyjaźnie uśmiechając się szeroko, a jego niebieskie oczy kipiały radością, drugi bardzo przystojny wysoki, umięśniony brunet ledwo co na mnie spojrzał odpalając fajkę, a trzeci z przeciętną urodą po prostu patrzył się na mnie pustym wzrokiem, nie wyrażającej żadnych uczuć i ta różowa piękność, która przyglądała mi się uważnie i czujnie jakbym zaraz miała ją zaatakować, była bardzo nieufna to odczuwało się już z daleka.
- Hej - wyszeptałam bardzo cicho bojąc się ich reakcji na jakikolwiek niewłaściwy ruch z mojej strony. Dziewczyna nieco trochę się rozluźniła, a radosny blondyn podał mi rękę.
- Jestem Dotty.
- Yhm… Effy. – od razu ją uścisnęłam odwzajemniając uśmiech.
- Już nie… Nazwę cię Quiet… Kojarzysz mi się z ciszą, spokojem i skromnością. – powiedziała z zadumą w połowie blondynka.
- Made zawsze po swojemu nazywa ludzi, zawsze widzi w nich coś co jest głęboko w nich. – wytłumaczył Nick wciąż obejmując mnie w talii. Coś z pewnością w niej było… Była taka mało mówna, ale widać było, że gdy jej coś nie pasuje wali prosto z mostu, a w jej oczach można było się dopatrzeć tyle przeżyć… Które nie koniecznie były dobre… I dopiero teraz do mnie dotarło, Made, ponieważ była szaleńcza, zwariowana i jakby obłąkana, ale coś w niej mimo tego mi się podobało. Coś mnie do niej przyciągało, czułam, że ona mnie zrozumie… - Zgadnij jak mnie nazwała? – spytał śmiesznie poruszając brwiami z rozbawienia. Pomyślmy… Nick jest wesoły, zawsze odrobinkę podchmielony, niebezpieczny… mój mózg pracował na najwyższych obrotach.
- Hm… może Merry? – wypaliłam czekając na śmiech zebranych lecz nikt tego nie zrobił. Nick patrzył na mnie groźnie i jakby nad czymś się poważniej zastanawiał, Dotty w końcu wybuchnął śmiechem. Jednak chłopak bez uczuć w końcu pokazał uczucia! Był zdziwiony… A ten niczym się nie przejmujący w końcu podniósł na mnie wzrok z ziemi intensywnie się we mnie wpatrując, za to dziewczyna posłała mi uśmiech, który był pozytywnie zaskoczony, jakby coś we mnie ją zaskoczyło. Powoli mnie zaczynały irytować ich dziwne zachowania, więc dziękowałam Made,  gdy się odezwała.
- Chyba pomyślę nad zmianą imienia… Idziemy zapalić? – spytała mnie. MNIE.- Wtedy mi się dobrze myśli. – wyjaśniła jakby od niechcenia.
- Jasne. – odpowiedziałam szybko unosząc kąciki ust ku górze.


~ teraźniejszość ~



- Nie bardzo. – skłamała. Jakby tylko wiedział ile łez wypłakała w poduszkę, kiedy brakowało jej go tak bardzo! Odpowiedziała bez ukazywania jakichkolwiek emocji, które od wewnątrz nią szarpały. Ten głos, ten dotyk, nawet oddech...Zna go na pamięć i aż żałuję, że kiedyś próbowała zapamiętać każdy jego ruch, minę, zmarszczkę na twarzy, bo właśnie kiedyś ON był dla niej jak narkotyk, ale kiedyś nie znaczy teraz... i nigdy nie będzie.
-Chyba próbujesz tu kogoś oszukać, ale chyba pamiętasz, że mnie się nie da...
-Nikogo nie oszukuje, to szczera prawda. - tak bardzo się zmienił… Szerszy w barkach, większe mięśnie, więcej tatuaży, jednak ona nie reagował już na niego tak, jak dawniej. Nie traciła myśli gdy patrzyła mu w oczy, nie traciła oddechu, nogi nie robiły się jak z waty, nie kochała go... Widziała jedynie te wspomnienia... Lepsze i gorsze, przeplatały się ze sobą nawzajem tworząc tornado w jej głowie. Ta zmiana jednak zmieniła się w niej, nie w nim. - Po co tu przyszedłeś? - jej ton nie należał do najmilszych, każdy zrozumiałby, że nie ma chęci na rozmowę, ale oni nie wydawał się przejęty tym faktem, wciąż patrzył na nią z tą samą troską i zafascynowaniem co kiedyś. Na przekór stał z zadziornym uśmiechem i całkowicie pewny siebie.
-Myślałem, że może moglibyśmy zacząć wszystko od nowa... Jak kiedyś, przecież dobrze pamiętasz jak to było... Mieliśmy lepsze i gorsze dni… ale tak już jest. - Uśmiechnął się do niej zadziornie i założył jej kosmyk za ucho. Oczywiście, że pamiętała, takich rzeczy się po prostu nie zapomina, dlatego tak bardzo to boli. Tak bardzo chciała wtedy, żeby do niej wrócił, żeby kochał ją tak jak ona go… żeby z nią był. Ale to się już dawno zmieniło, zamierza prowadzić nowe życie, gdzie nie ma dla niego miejsca. Miała wrażenie, ze chłopak sobie z niej żartuje, nawet przez chwilę miała chęć zacząć się śmieć, ale wszystko działo się całkiem poważnie. Zostawił ją. Zerwał z nią. Sprowadził na sam dół! To on ją przecież wciągnął do tego pieprzonego gangu! A teraz co? Ma do niego tak po prostu wrócić na klęczkach?! Litości.
- To źle myślałeś...- rzuciła oschle w jego stronę i już chciała odejść, ale jego silne ręce nie pozwoliły jej na to. Poczuła mocne szarpnięcie i ból, gdy przywarł ją brutalnie plecami do ściany.
- Ktoś tu się zrobił całkiem pewny siebie... Kiedyś taka nie byłaś. – powiedział kręcąc głową, jakby nie mógł tego pojąć.
- Kiedyś jest za nami, nie cofniesz czasu... Nick. – warknęła.
- Merry – poprawił ją dotkliwie, a dziewczyna prychnęła z zażenowania, dla niej już dawno przestał nim być. – Ale muszę ci przyznać, że taka podobasz mi się jeszcze bardziej. – powiedział przegryzając dolną wargę.
-A mi się to nie podoba, że zatruwasz powietrze wokół Effy! - dziewczyna w jednej sekundzie poczuła, jak jej ciało zostało wybawczo uwolnione z mocnego uścisku. To Harry odciągnął od niej Nicka i bez większego zastanowienia uderzył go z pięści w twarz tak, że z jego nosa momentalnie poleciała krew. Chłopak aż upadł na podłogę, a ciecz z jego nosa tworzyła małą kałużę na podłodze, jednak jego honor nie pozwalał na poddanie się.  Podniósł się szybko z podłogi wycierając dłonią nos, jednak jego dalsze ruchy zostały zablokowane przez dwóch ochroniarzy, którzy przyszli tu, aby zapewnić ochronę znanemu zespołowi. Próbował się jeszcze uwolnić, ale mimo tego, że jego siła była większa niż przeciętnego mężczyzny, nie wygrał z dwoma tak samo umięśnionymi facetami.
-Jeszcze się spotkamy Starling... – wysyczał do Effy.
- Starling?! – wyjąkał zirytowany Harry, że tak w ogóle można nazwać dziewczynę.

-Nie sądzę...- przy jej boku pojawił się Mulat i złapał ją za rękę, aby dodać otuchy, ale jego gest został natychmiast odrzucony przez nią. - Choć wyjdźmy na zewnątrz...
-Nie Zayn. – powiedziała twardo. – Nie będzie tak jak zawsze, rozumiesz?! Ty nabroisz, ja cierpię, a potem wracasz do mnie z podkulonym ogonem, a ja witam cię z otwartymi rękoma! Nie tak nie będzie! Nie tym razem!
-Effy... Idzi, teraz i tak jest spore zamieszanie...- Styles próbował dodać otuchy Zaynowi i pomóc mu z brunetką, ale ona nie dawała za wygraną. Potrzebowała świeżego powietrze, ale nie koniecznie w jego towarzystwie...
-Proszę...- usłyszała cichy szept Harrego przy swoim uchu i nawet nie miała pojęcia kiedy znalazła się na zewnątrz. Jedyne co jej mignęło przed oczami, to Abby, która pomagała Harremu opatrzyć rękę, bo zrobiła się lekko sina i spuchnięta.
- Jeśli jeszcze raz coś takiego będzie się działo to mi powiedz. Wiesz, przecież że możesz na mnie liczyć. Pomogę ci.- stali obok siebie, wpatrzeni w gwiazdy, które jako jedyne oświetlały ciemność panującą na dworze. Lecz ona tylko prychnęła rozwścieczona, kręcąc głową, wciąż milcząc. Nie wiedział za bardzo co ma robić, co jej mówić, może  pocieszać, może przytulić? To go bolało, ale to ból, który on sam sobie zadał, wiedział, że na to zasłużył. Wciągnął z kieszeni paczę fajek i podał je dziewczynie, a ona wyciągnęła z niej jednego papierosa.
" Przynajmniej jakaś oznaka, że dalej tu stoi"- pomyślał i sam zrobił to samo. Wyciągnął jeszcze zapalniczkę i mogli już uwalniać swoje emocje razem z dymem.
- Dlaczego z nami tak jest? Co jest nie tak? Najpierw dajesz nadzieję, później zostawiasz, a teraz oferujesz pomoc... Dlaczego nie jesteśmy jak inni?- zaskoczyła go tym pytaniem, sam nie umiał na nie odpowiedzieć, jednak w głębi wiedział, jednak nie umiał tego wyrazić słowami.
-Za bardzo się przyciągamy, ale za bardzo się boimy i to nas niszczy, MY siebie niszczymy...- " Tym, że tak bardzo się kochamy."- Ale jesteśmy także dla siebie jak powietrze. Dusimy się bez siebie, choć, gdy jesteśmy blisko wszystko dookoła się rozpada. Nie darowałbym sobie, gdyby coś ci się stało, a za razem, nie mogę być tak blisko, by cię pilnować.- "A chciałbym " - Za bardzo się przyciągamy, ale wszystko dookoła nas oddala. Nie logiczne, ale tak właśnie jest… Bezsensu. Jak to całe gówno co nas otacza. - sam nie wierzył w to co właśnie wyszło z jego ust. 
W oczach dziewczyny zapaliły się iskierki, które lada moment miały przerodzić się w słone łzy, jednak ciągle nie dawała za wygraną swoim emocjom. Nie umiała nic powiedzieć. Spaliła do końca swojego papierosa, rzuciła go gdzieś w otchłań przed siebie i odeszła. Z pustką w głowie i nadzieją w sercu, jak zawsze...


~ następny dzień~


Po odespanej nocy , wszyscy zebrali się na mocnej kawie na samym dolę budynku, gdzie przed chwilą posprzątali wszystkie pomieszczenia po imprezie. Każdy o dziwo był w dobrym humorze, choć może lepiej nie zapeszać, gdyż wszystko mogło prysnąć jak bańka mydlana i cała rzeczywistość znowu wyszłaby na jaw. Wszyscy jakby na minutę zapomnieli co ich przytłacza.
-Maaatko! To było najlepsze party w moim życiu! Chyba nigdy się nigdy tyle nie natańczyłem. - Niall, który jeszcze co chwila ziewał, wlewał w siebie już drugą kawę i energicznie pochłaniał swoją drugą porcję śniadania.- Sto razy lepiej niż te wszystko imprezy, które Harry znajdował w Internecie!- zaśmiał się na wspomnienie imprezy, na którą zaciągnął ich pewnej nocy loczek.


" Będzie cudownie, laski, jedzenie, alkohol"- wspominał słowa przyjaciela i nie mógł powstrzymać się od wybuchu śmiechem, a cała reszta zespołu mu zawtórowała, oprócz wielkiego imprezowicza.
-No nie moja wina, że napisali w rogu małym drukiem impreza dla seniorów! Kto normalny w ogóle zwróciłby uwagę na ten napis! - podniósł ręce w swojej obronie, jednak to w niczym nie pomogło. Teraz to dziewczyny prawie wypluły na niego swoje śniadanie, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.- Przecież nie było tak źle!
-Tak tylko graliśmy cały wieczór w szachy, a jedna babcia zawaliła mi moją ulubioną kurtkę skurzaną! Bo ja to powiedziała: Wyglądam jak gangster i straszę inne babcie. No tak Harry to był genialny wieczór...-  Dziewczyny po prostu nie mogły uwierzyć i powstrzymać śmiechu.
-Ja dostałem laską po głowie! Guza miałem przez dwa tygodnie!- Louis wskazał miejsce, gdzie kiedyś znajdowała się jego pamiątka z imprezy.
-To nie wlazłeś wtedy w nocy w szafę?- El dokładnie pamiętała wielką śliwę na czole, a teraz prawdziwą przyczynę jej powstania.- Mogę wiedzieć za co?
-To nie było nic takiego!- Horan z  "przybiegł" z pomocą przyjacielowi.- Taki mały kawał zrobiliśmy...Nie moja wina, że babcie biorą wszystko na poważnie...
-Dobra weźcie, bo ja nie wierzę, że ja tam z wami byłem!- Liam złapał się za głowę i zrezygnowany oparł się łokciami o stolik. - Z kim ja się zadaję! Powinienem dostawać większą wypłatę...- Wszyscy wybuchnęli śmiechem z powrotem na słowa przyjaciela i już całkiem nie mogli się opanować.  Dawno nie było takiej atmosfery, ale i tak każdy wiedział, że  tak będzie tylko na śniadaniu. Wszyscy mieli już jakieś plany. Niall chciał porozmawiać z Effy, Lou szykował się na rozmowę z Ell, Zayn z Perrie szli na kolejną randkę i udawali, że są najszczęśliwszą prą na świecie, a  fani uwielbiali ich jeszcze bardziej i tylko Abby z Justinem chcieli spędzić wspólny wieczór w akademiku ciesząc się swoją obecnością, ale to wszystko miało wydarzyć się później, teraz byli razem i nikomu nie chciało się przerywać tej radosnej aury.
-Słyszeliście nowe newsy w telewizji?- do ich stolika podszedł Peter, który teraz musiał bardziej angażować się w losy chłopaków.- Jest o was trochę głośno...
-O dziewczyny! Poznajcie naszego nowego managera. Panie i panowie o to...Werble Lou...Panie i panowie o to Peter Baker!-  El nagle przestała oddychać.  W około niej słychać było oklaski Louisa i Harrego, a ona wpatrywała się w Petera jak w zaczarowany obrazek. Przecież teraz to wszystko mogło legnąć w gruzach. Karciła się po raz setny w myślach za to, jak bardzo musiała być głupia. Po co się w to wszystko pchała! Teraz ma za swoje! Nie ma to jak mieć kochanka, który jest managerem twojego chłopaka! „ Zabijcie mnie !!”
-Ej no a co z tymi mediami?
-Harry, nasz bohaterze, o tobie mowa w newsach całego świata.- dostawił sobie krzesło do stolika i wlepił swoje oczy w chłopaka.- Co ci wczoraj odbiło co?
-Musiałem pomóc przyjaciółce...Pewnie nowe ploty: Nowa para? A może romans? Co łączy sławne Harrego Stylesa z ową brunetką? - przedrzeźniał głosy reporterów, wywołując lekki śmiech u zebranych w kawiarni.
-Dokładnie geniuszu teraz to będziesz odkręcał...- "Ale co jak nie chcesz tego odkręcać ?"- odezwał się głos w jego głowie i wprowadzał w nim wyrzuty sumienia, przeważ powiedział Wilson co innego, a teraz ma wątpliwości. " Styles idioto!  Ogarnij się!" W tamtej chwili, gdy zobaczył ją taką bezbronną...Nie darowałby sobie, gdyby jej się coś stało. Musiał jej pomóc. Nie zostawiłby jej.

-Coś wymyślę... a teraz czas na coś mocniejszego! – powiedział zachęcająco wstając i podchodząc do szafki szkolnej w której trzymał „małe” zapasy alkoholu. 





----------------------------------------------------------


Hejka :D 
Tak więc mamy już rozdział 28 :D Mam nadzieję, że was nie zawiodłam i chociaż w małym stopniu się wam podobał . 
Proszę zostawcie swoją opinię w komentarzach :) Jest dla mnie na prawdę bardzo ważna!
Starałam się poprawiać wszystkie błędy, ale mogę się założyć, ze przez moją mega dużą nieuwagę jest ich dużo...Za wszystkie bardzo przepraszam :)
A pro pos widziałyście tę galę? :D hahaha Harry rozjebał system, like always ^^ Kocham gościa . ! ♥
Mimo, że tym razem wygrali tylko dwie statuetki to i tak jestem z nich cholernie dumna !! ♥
Ale dało się zauważyć lekkie napięcie między nimi jak i sztuczność ;(  i właśnie to mnie strasznie martwi...
A Wy jak to odczuwacie ? :C

Zapraszam też na mojego aska:   http://ask.fm/lovely3575 i  TT: _Aga_M_ :D
Wszystkie linki macie w informacjach :D

Buziaki xx
♥♥♥

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 27 : Poczuła jakby cały świat wokół niej zawirował...






* Effy *

Przewróciła się, jeszcze niemal pogrążona we śnie, na drugi bok, chcąc poczuć jego ciepłe ciało i pragnąc wtulić się w nie. Jednak jej ręka dotknęła tylko miękkiej, puszystej pościeli. Otworzyła zaspane oczy, bo była ciekawa czemu jej palce go nie wyczuwają. Choć odpowiedzi była tak banalnie prosta, gdy tylko zobaczyła puste miejsce koło siebie niemal wpadła w panikę. Szybko podniosła się do pozycji siedzącej, rozglądając nerwowo się wokoło, ale jego nigdzie nie było. Jej najukochańszego, jej oczka w głowie… Nie… To nie może się dziać naprawdę! Jej myśli szalały rozbrykane po całej głowie, powodując jeszcze większy mętlik, jaki i tak już tam był.
- Zayn? – zawołała go trzęsącym się głosem, mając nadzieję, że zaraz wyjdzie rozpromieniony z łazienki i pocałuję ją tak samo czule, tak niesamowicie, jak wczoraj… Pragnęła by teraz był przy niej, przytulił ją tak jak on tylko potrafi i był przy niej… Nic więcej. – Zayn?! – powiedziała już pewniejszym głosem, popadając coraz bardziej w paranoje. Straciła już resztki nadziei, żeby Mulat był jeszcze w jej cichym do granic możliwości mieszkaniu. Przetarła zrezygnowana i zrozpaczona rękoma twarz i wręcz nie mogła pojąć tego, jak Zayn mógł jej coś takiego zrobić! Łzy zaczęły jej ciurkiem lać z oczu, gdy napotkały na swojej drodze białą, sporą karteczkę przy szafce nocnej z drugiej strony. Dziewczyna jednym susem do niej dotarła i starała się skupić na napisie i wyostrzyć go, ponieważ od łez obraz jej się niemiłosiernie rozmywał. „ Przepraszam, nie potrafię ”. Przeczytała po cichu karteczkę nabazgraną charakterem pisma Zayna. Upokorzenie, nienawiść, poczucie obrzydzenia do niego i nawet samej siebie, że tak łatwo dało się ją omotać… Te emocje wręcz wyciekały z jej organizmu, powodując ogromną złość u brunetki, która z rozwścieczenia zaczęła krzyczeć i drzeć karteczkę na malutkie kawałeczki. 



*Niall*


 - Postaw to tam. – powiedział zabiegany Peter do Liama dźwigającego już piąte pudło z kolei, w którym znajdowały się dekoracje. To już dzisiaj. – pomyślał Niall z roztargnieniem. To dzisiaj miał odbyć się wyczekiwany przez wszystkich bal. Chłopak wiedział jedynie tyle, że będą musieli zatańczyć specyficzny taniec, który wymyśliła ich dyrektorka i oczywiście to, że idzie na niego razem z Abby. Tak, z Abby, ponieważ Justin musi towarzyszyć Selenie, niestety. Bardzo dobrze widział, że szatynka bardzo cierpi z tego powodu… No bo chyba każdy z nas chciałby pójść ze swoim chłopakiem na bal. " Bo chyba tak mogę go już nazwać. Zresztą Pirce nam się nie zwierza z tego co ich łączy i na jakim są etapie, wiem tylko tyle, że spędzają ze sobą każdą wolną chwilę".
- Kto by pomyślał, że z tego Paula taki dupek! Przecież wydawał się taki miły! – wyraziła swoje zdanie Elizabeth, stojąc na drabinie i zawieszając świecące lampki na suficie, przy czym drabina zakołysała się niebezpiecznie, ale nie upadła.
- Tak… kto by pomyślał… - powiedział z roztargnieniem Niall, dziękując w duchu za to, że przyjaźni się z tak wspaniałą osobą jak Abby, ponieważ tylko ona pracuję w tak niebezpiecznej robocie i to ona rozszyfrowała Paula, a właściwie Arthurta przed okradnięciem nas. „ To naprawdę niesamowita dziewczyna, Justin to szczęściarz ”. Już raczej prędko on nikogo nie okradnie, bo skończył szczęśliwie dla wszystkich, za kratkami. Od tam tej pory nic o nim nikt nie słyszał, jakby słuch o nim zaginął.
- Jak w ogóle można tak ludzi okłamywać?! – zawtórował jej Lou, a na twarz dziewczyny wkradł się delikatny rumieniec, miała już dość tych wszystkich kłamstw, które tak bezmyślnie za każdym razem wypowiadała.
- Kogo okłamywać? – usłyszał Peter strzępki rozmów, podchodząc do nich z kolejnymi rzeczami.
- Nas, nasz menager… a zresztą, nie ważne. – uciął szybko Liam i machnął ręką na potwierdzanie, że to nic aż tak ważnego.
- Nie no, powiedz... Ciekawi mnie to. – powiedział opierając się o ławkę i wlepiając swoje oczy w chłopaka.
- Nasz menager chciał nas okraść… Ale na szczęście szybko się zorientowaliśmy… - tłumaczył Louis jakby od nie chcenia.
- Abby się zorientowała. – poprawił go szybko Niall. "Dziwne, że ludzie tak szybko zapominają o tym co kto dla nich zrobił, przypisując sobie uczynki innych." – I teraz musimy znaleźć kogoś zaufanego… no wiesz nie chcemy znowu ryzykować... A musimy też szybko działać, żeby nic nie upadło w karierze, a bez menagera to trochę trudne..
- Potrzebny wam on na szybko, tak? Czekajcie… chyba mam pomysł. – powiedział powoli szczerze się uśmiechając, a wszystkie zdziwione oczy zwróciły się na niego.



*Harry*


- Co to ma być? – wypalił oburzony Lou wchodząc do pokoju Hazzy, przy tym potykając się o porozrzucane przez niego buty, ale w ostatniej chwili złapał równowagę i nie pozwolił, aby jego ciało runęło na podłogę. 




– No nie! Co ty Harry Stylesie znowu odpierdalasz? – powiedział rozkładając ręce  geście bezbronnym na widok chłopaka, który nawet oka nie otworzył, wciąż smacznie drzemiąc. – Halo? Jest już po 10! A ty nadal nie masz partnerki, nie chcę nic mówić, ale nie wiem czy pamiętasz, że to dzisiaj. Musisz szybko działać!
- Tak, pamiętam. Daj mi spokój. – powiedział loczek na ostatku sił. Nie otworzył nawet oka, jedynie przekręcił się na drugi bok.
- Piłeś coś?! – spytał poważnie. Dopiero teraz zauważył parę butelek wódki pod ławą koło jego łóżka. 
- Nie, wydaje ci się. – wyjąkał.
- Nie mamy czasu! – krzyknął, podchodząc do niego i zdejmując z niego kołdrę. – Przecież to jeszcze nie koniec świata, ona na pewno ci wybaczy, Harry no!
- Skąd ty to kurwa możesz wiedzieć? – warknął na niego rozcieczony i dopiero teraz po otworzeniu oczu spojrzał na Louisa i wybuchnął  gromkim śmiechem.- W co ty jesteś ubrany? – powiedział przez śmiech. Szatyn miał na sobie odwróconą do tyłu czerwoną kaszkietówkę i jakieś denne słoneczne okulary nie wspominać o tym, że przecież był cały czas w mieszkaniu i tu słońce na pewno nie docierało.
- Przed chwilą eksperymentowaliśmy z El nad moim stylem i zapomniałem się przebrać. – wytłumaczył i przewrócił oczami widząc zielonookiego, który cały czas nie mógł się opanować ze śmiechu. – Ale ej! Chociaż ci humor poprawiłem! – powiedział zadowolony z siebie, widząc jakieś plusy tej całej zaistniałej sytuacji, a Styles jak na zawołanie spoważniał i przykrył jedną ręką siebie całego kołdrą. – Uhgh...No Styles No! Chodzi musisz zaprosić Effy na bal!! - Chłopak wyłonił się z pościeli i popatrzył na Louisa pytającym wzrokiem, gdy ten jednak nie zrozumiał o co chodzi, postanowił mu łaskawie wytłumaczyć.
- Dlaczego akurat ją?
- Nie okłamujmy się, podoba ci się, a ty jej. Tylko musisz się pospieszyć, bo wiesz odkąd Malik nie jest z Perrie też może być zainteresowany. – nagle twarz Harrego pociemniała i przeraził się nie na żarty. Od dawna chciał z nią iść i ona chyba o tym dobrze wiedziała, ale zupełnie zapomniał o tym, że Zayn może też tego chcieć. Szybko zerwał się z łóżka rozglądając się za jakimiś ciuchami pod ręką. – Która godzina? – spytał na ostatku sił.
- Już ci mówiłem 10! W końcu do ciebie dotarło! – powiedział wyczerpany machając rękoma i odwrócił się w stronę loczka. – Chcesz iść w tym? – spojrzał z irytacją na poprzecierane jeansy i wymiętą szarą koszulkę z nadrukiem, którą Harry dopiero co wkładał przez głowę.
- A co źle? – Spytał nie bardzo wiedząc o co mu chodzi. – Może tego zbytnio nie widać, ale to świeże rzeczy, prosto z prania.
- Ta.. z pewnością. – powiedział z grymasem na twarzy.
- A więc o co chodzi? – spytał nie rozumiejąc.
- Tak sobie możesz pójść pobiegać, a nie zapraszać dziewczynę na bal! – Wypalił oburzony i zmierzał w kierunku szafy bruneta.- Wyglądasz jakby ci to Niall z głodu miał pożreć, ale w porę mu wyrwałeś.



*Lou*


Wracając od Harrego postanowił, że przyszedł czas na poważną rozmowę z jego miłością życia. Coś się działo, widział to dokładnie, ale nie miał bladego pojęcia co...Przecież nic takiego nie zrobił, więc nie miała powodu się złościć… Było niby tak jak zawsze, ale czuł, że z El jest coś nie tak. Dla niej był w stanie biec na koniec świata, zerwać jej najukochańszy i tak rzadko spotykany kwiat i podarować jej go, tak po prostu, bez okazji. To była jego druga połówka, tak bardzo wyczekiwana przez niektórych, tak bardzo ciężka do zdobycia... a on ją miał i był najszczęśliwszy na świecie…
-El...Musimy porozmawiać...- powiedział spokojnie, gdy wszedł do pokoju dziewczyn, gdzie Elizabeth przeszukiwała swoją szafę.
-Coś się stało ?- dziewczyna już przy słowie "musimy" poczuła, jak na jej ciele rozchodzą się nieprzyjemne dreszcze zdenerwowania. Wiedziała, że kiedyś ta rozmowa dojdzie do skutku, ale nie chciała by było to teraz. "Nie teraz! Błagam! Nie przed samym balem!"
-Nie wiem...jesteś ostatnio...taka inna...El, czy ja zrobiłem coś nie tak ?- stanął przed nią i splótł jej dłonie ze swoimi.- Jeśli tak, to cię przepraszam... Nie wiem, czym cię uraziłem, ale to nie było świadome. Tak bardzo cię kocham...
-Lou, to nie twoja wina...To...
-No dobra zakochańce... sorki, że przeszkadzam, ale wiecie... bal jest za jakieś trzy godziny, a my jesteśmy z dekoracjami w czarnej dupie. - do pokoju wparował Niall razem z Abby, którym uśmiech nie schodził z twarzy.- Ja przyszedłem po Lou! Kurde miałeś tylko na chwilę iść do Hazzy! A ciebie dobre dwie godziny nie ma!
-Wiesz co on ma w szafie?  Próbowałem coś znaleźć, ale tam to nawet z najbardziej dokładną nawigacją się nie odnajdziesz... nie jestem pewien czy ten jego garnitur był świeży...Pamiętam jak miał go chyba na zeszłorocznej gali...- Lou zamyślił się na chwilę, przypominając sobie pamiętny moment, gdy rzucał Taylor Swith, a ona ze zdenerwowania wylała na niego sok pomarańczowy. "Dobrze, ze ich związek trwał tylko trzy miesiące..." -zaśmiał się w duchu i starał się wyrzucić wszystkie wspomnienia z nią, ponieważ nie należały do najmilszych.
- Tak...a ja kiedyś musiałem tam sprzątać...głupie zakłady! - Mina oburzonego Nialla spowodowała napad śmiechu całej grupki zgromadzonych. - No, ale dobra! Chodź robić te dekoracje, bo nas dyrektorka zaraz wywali z balu i tyle będzie - Louis nawet nie zdążył powiedzieć El, że pogadają później, bo Niall zaciągnął go już prawie na sale, gdzie miało odbyć się przyjęcie.
-A ty... zabieram cię na makijaż moja droga...- Abby zabrała sukienkę Elizabeth i pociągnęła ją za sobą.- Jeszcze tylko powiedz mi jak namówić na to Effy...  



*Abby*


- Gdzie jest moja królewna? - Powiedział Justin wchodząc i uśmiechając się szeroko na samą myśl, że zaraz ją zobaczy.
- Tutaj. – powiedziała cała w skowronkach, wychodząc z łazienki już przygotowana na przyjęcie. Miała na sobie czarno – srebrną, obcisłą, krótką sukienkę, a na nogach piękne srebrne, świecące i bardzo wysokie szpilki od  Louboutina. Włosy spięła całe na jedną stronę, które delikatnie były pokręcone prostownicą.
- O jacie! – krzyknął entuzjastycznie Justin szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. – Wyglądasz świetnie! – Podbiegł do niej i dał jej soczystego buziaka w policzek, a na jej policzkach wpłyną krępujący rumieniec, który próbowała zasłonić włosami. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do różnych czułości ze strony Justina, któremu przychodziło to z taką łatwością, zazdrościła mu tego z całego serca. Chciała się przed nim otworzyć, być taka jak on, ale nie umiała. Coś od środka ją blokowało i nie dawało szansy na swobodę i byciu w stu procentach sobą. Jednak wierzyła, że z czasem to się zmieni i coraz lepiej będzie jej to wychodziło.
- Ty też niczego sobie. – Powiedziała prawie tak samo zachęcająco, co szatyn. Za to on miał na sobie czarny, tradycyjny garnitur, w którym wyglądał bardzo męsko i seksownie. Justin posłał jej jak najszerszy uśmiech, jednak po chwili szybko posmutniał. – Tak bardzo chciałbym żebyś to ty była moją partnerką, jesteś taka śliczna. – powiedział z czułością, zakładając jej jedno pasmo włosów za ucho.
- Jakoś to wytrzymamy. – powiedziała z trudem połykając ślinę. – Z resztą Sel też jest bardzo ładna, jeśli chodzi ci o wygląd. – powiedziała zachęcająco.
- Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. – powiedział szczerze. – Z resztą ty i tak jesteś ładniejsza. – powiedział smutno się uśmiechając, na co dziewczyna go mocno przytuliła. W jej oczach zawitały łzy ze wzruszenia, po za tym chęć tak bardzo zatańczenia z nim tego idiotycznego tańca. Nie chodziło o wykonanie paru głupich kroków, lecz o to z kim go zatańczy, nie miała nic przeciwko Niallowi, bardzo go lubiła, lecz gdy pomyślała, że mógłby to być Justin… To on mógłby ją obejmować, okręcać, to w tych silnych ramionach mógłby przetańczyć całą noc. Wszystko było by inne, gdyby on był zwykłym chłopcem, ale on nim nie był. Był za to słynnym piosenkarzem z milionem fanek na koncie, a u jego boku zawsze już miała stać zakochana w nim po uszy przepiękna Selena, a on miał odwzajemniać uczucia, więc dlaczego tak nie było?



* Effy *


"Jeszcze zielony sweterek." Myślała rozgorączkowana szukając wszystkich swoich rzeczy po mieszkaniu, aby wszystko zapakować do walizki, wypchanej po brzegi, gdy nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Przeszkadzam? – powiedział zmysłowym głosem.
- Nie... wejdź. – powiedziała w szoku, widząc przystojnego bruneta z czupryną na głowie i zielonymi oczami, przesiąkniętymi szczęściem. Jednak jeszcze bardziej zdziwiło ją to, że miał na sobie czarny garnitur, a pod spodem białą, przylegającą do jego ciała koszulę , pokazując umięśniony tors, a w ręku trzymał bukiet kwiatów czerwono – krwistych róż.
- Wow, ładnie tu. – powiedział z uznaniem rozglądając się po mieszkaniu. – Wyprowadzasz się? – spytał zszokowany, widząc walizki koło drzwi.
- Ymm… Tak, wracam do akademika. Mogę wiedzieć od kiedy w tobie takie poczucie dobrego stylu, Styles? – spytała rozbawiona.
- Ach… to. – popatrzył się znacząco na swój strój. – Louis mi pomagał coś wybrać, co prawda szukał około półtorej godziny jakiegoś przyzwoitego stroju w mojej szafie, ale w końcu zrezygnował i postawił na klasykę. – wytłumaczył machając bukietem w jednej ręce, a drugą miał schowaną w spodniach. Dziewczyna się zaśmiała, a on odwzajemnił szerokim uśmiechem.- Wiesz? Wtedy wieczorem...Tak głupio wyszło z tym psem. Ja na prawdę Effy nie miałem nic na myśli o nas...No wiesz... Jako parze... Kocham cię jak siostrę...
-Tak... trochę głupio wyszło… ale ja też zachowałam się głupio, nie pozwoliłam ci dojść do słowa i tego wyjaśnić. Także jesteśmy kwita, ale po ci te kwiaty, jeśli można wiedzieć?- zapytała, gdy zaczęło się jej robić szkoda tych pięknych róż, tak lokowaty nimi wywijał ze zdenerwowania.- Czyżbyś wybierał się na randkę, ale kolejna cie wystawiła? I pomyślałeś, że taka Effy, cie przygarnie? – spytała z udawaną czułością.
- Więcej wiary we mnie, właściwie to nie. – Powiedział i uklęknął szybko na jedno kolano. – Czy ty, Effy Wilson pójdziesz ze mną na dzisiejszy na bal? – Mówił teatralnym, wyniosłym głosem, jakby wył do księżyca, wyciągając rękę z kwiatami w jej stronę. Jednak dziewczyna go nie chwyciła, tylko wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. – Aż tak źle mi poszło? – Powiedział mimo woli się uśmiechając, widząc, że brunetka nie może przestać się z niego śmiać.
- E tam zaraz źle. – Powiedziała już się uspokajając i machając ręką, jakby chciała przyśpieszyć dopływ tlenu, a po chwili jeszcze bardziej wiła się ze śmiechu. – No dobra, nie wierzę, że to powiedziałam. To było okropne! – Powiedziała kręcąc głową. – Ale tak. Harry Edwardzie Stylsie pójdę z tobą na bal. – Powiedziała dumnie i ugięła jedno kolano jak robiły to damy w danych czasach, biorąc z jego rąk kwiaty. – A teraz pomóż mi z tymi walizkami, lovelasie. – parsknęła śmiechem.


~ trzy godziny później ~


- Zaufaj mi, będzie pięknie. – powiedziała pewnie siebie Abby, biorąc każde pasmo włosów Eff do rąk i starannie je okręcała na lokówce.
- Abby ma rację, już jest coraz lepiej! – Zawtórowała jej Elizabeth, która siedziała już w gotowym makijażu i świetnie dobranej sukience. W pełni oddawała jej charakter: skromna, delikatna, jednak coś w niej było także drapieżnego i stylowego. – Ja jej zaufałam i popatrz na mnie! – Mówiła zadowolona wciąż nie mogąc oderwać się od lustra w przed pokoju, podziwiając swoją cudowną fryzurę. Miała ona całe wyprostowane włosy spięte po bokach do tyłu. Niby nic skomplikowanego, a jednak robiło wrażenie.
- Długo jeszcze? – jęknęła Effie, wiercąc się na stołku. Do teraz nie pojmowała po co to wszystko? Przecież wystarczyło po prostu rozpuścić tylko włosy, aby swobodnie falowały na wietrze, nic więcej. Ale nie! Abby się uparła i nie było zmiłuj.

- Już prawie. Nie wierć się tak, bo zaraz wszystko zepsujesz! – skarciła ją szybko szatynka, gdy kolejne pasmo wypadło jej z rąk. – I… gotowe! – Wilson podniosła się ugniatając lekko włosy z przyzwyczajenia i w końcu spojrzała w lustro. „Nie jest tak nawet źle... ”- pomyślała z delikatnym uśmiechem. – I… jak? – spytała z nadzieją Pirce.
- Może być. –  odparła lekko się uśmiechając, bo nie chciała przyznać jej racji. Wciąż uważała, że to duża przesada.
- Ugh… jest  świetnie. – machnęła ręką szatynka. nie przejmując się w ogóle jej słowami i poszła nałożyć szykowne szpilki.
 - No już! Zakładaj sukienkę i pędzimy. – ponagliła ją Elizabeth, idąc za Abby. Jej sukienka należała do osób odważnych i pewnych siebie, co się Effy w niej najbardziej podobało, lubiła szokować.
Weszły na dużą salę, gdzie wszystko już było gotowe, a ludzie powoli się zbierali. Nagle po patrzyła się przed siebie, gdzie nigdy by nie przypuszczała, że coś taki mogło ją spotkać, a jeszcze bardziej zdziwić. To było jak w śnie… Koszmarnym śnie. Stał tam on, Bóg piękności i miłości… A obok niej biała lilia. Perrie. Poczuła się jak oszukana, jak nic nie warty śmieć. Wykorzystał ją, podstępnie podszedł. Mimo wszytko chyba żadnemu wrogowi nie życzyła, żeby czuł się tak jak ona teraz.
- Wybaczyła mu? – spytała nie wiadomo kogo stojąc w bezruchu, nie mogąc odwrócić wzorku. To wszystko działo się w bardzo szybkim tempie. Coś w niej. W samym środku. Pokryło lód. Czuła jak jej ciało całe sztywnieje, a mróz zmierza prosto do celu, do jej serca. Przeżyła już kiedyś coś takiego… To miało miejsce trzy lata temu, gdy Nick ją zostawił. Zamieniła się w tedy w zimną sukę, bez kręgosłupa moralnego, bez granic i zasad. Straciła wiarę w ludzkość i w prawdziwą do granic możliwości miłość.
- Eff? – Szepnęła Abby, ostrożnie dotykając jej ramienia. Znała tę minę u niej już bardzo dobrze i wiedziała do czego to wszystko zmierza. Ciągle patrzyła na drzwi, gdzie stała jeszcze przed chwilą szczęśliwa para, jakby nawet nie zauważyła, że dawno poszli w stronę napoi. Wpatrywała się w to miejsce i nagle jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nagle w drzwiach staną ON. We własnej osobie, przystojny szatyn, uśmiechając się cwaniacko. Patrzył wprost na nią. Effy poczuła jak w jej zlodowaconym brzuchu, coś nagle wybuchło, jakby rozrzadzony do granic ogień, lawina.
- O kurwa. – Wyszeptała zszokowana Abby, zakrywając usta i dała krok w tył, jakby to miało jej w czymś pomóc, gdy popatrzyła w tym samym kierunku co Wilson. To był on. Cały on. Nick.



~ cztery lata temu ~


Przekroczyłam nieśmiało próg szkoły, cała drżąc na ciele, jak zawsze co roku, gdy zaczynał się nowy rok szkolny. Myśl ile zmienia się z każdym rokiem… Ile tracimy, ile zyskujemy, zwyczajnie mnie przytłacza. Nagle wybiegła z za zakrętu mi tak dobrze znana twarz, figura, styl. To była Monica. Od razu do siebie podbiegłyśmy i mocno, z całych sił przytuliłyśmy.
- Aaa! Tęskniłam. – wysapałam przez jej mocny uścisk. Co jak co, ale była silna.
- Ja bardziej! Musisz mi pomóc dzisiaj z wybraniem stroju na imprezę! – krzyknęła uradowana, a ja aż pisnęłam z uciechy, że to już dzisiaj. Nagle Monica szybko spoważniała, mocno nadepnęła mnie na stopę i posłała znaczące spojrzenie... Zrozumiałam. Także udałam poważną i poprawiłam  szybko, jakby od niechcenia, jedną ręką grzywkę. Po chwili za moich pleców wyłonił się przystojny chłopak z jasną czupryną na głowie. Chodził do ostatniej klasy, nie miał żadnej dziewczyny, dlatego wszystkie dziewczyny w szkole były w nim zakochane po uszy. Trzeba było zrobić dobre wrażenie. W tym samym momencie otworzyły się drzwi z ostatniej klasy i wyszedł z nich wysoki i bardzo umięśniony, brunet. Nie widziałam tu go wcześniej… Zupełnie się różnił od wszystkich chłopców z tej szkoły… Wydawał się taki… Groźny i niebezpieczny. Chłopak wpatrywał się we mnie swoimi przenikliwymi brązowymi tęczówkami, jakby chciał mnie zaraz pobić, jednak coś w tym spojrzeniu było… Taka troska, zafascynowanie, a mi aż się w głowie zakręciło od zmieszanych uczuć i TEGO wzroku. Wpatrywaliśmy się w siebie do samego końca, gdy jednak mnie miną bez namysłu obróciłam się i odprowadziłam go wzrokiem, chłopak to chyba wyczuł, ponieważ także się odwrócił i zadziornie uśmiechnął,

 a potem jakby nigdy nic, zniknął za drzwiami. To było bardzo dziwne… Nikt raczej nie zwracał na mnie uwagi… A na pewno nie tacy chłopcy jak on!
- Kto to jest? – wyszeptałam do mojej przyjaciółki, wciąż z bijącym szybko sercem. Ona zawsze znała najnowsze plotki i wiedziała wszytko o ludziach z naszej budy.   
- Przepisał się do nas, ponieważ ponoć z ostatniej szkoły go wywalili. Coś czuję, że tu długo też nie zabaluje. – westchnęła głęboko kręcąc głową.
- Całkiem niezły. – powiedziałam z uznaniem. 
- O nie Effy! Nawet o tym nie myśl… - powiedziała twardo Monic, jakby nie znosiła sprzeciwu.



~teraźniejszość ~


 „Gdybym ją tylko wtedy posłuchała… wszytko byłoby inne… Ja byłabym zupełnie inna… ” Miała wrażenie, że jej się to wszytko śni, że gra w głupim melodramacie lub horrorze.”Nie no to nie może być prawda! Nie! NIE!!!”. Wciąż do niej nie docierało, że on tu był, że stał naprzeciw jej, że znów może spoglądać w jego prawie czarne niczym smoła oczy… Czuła się jakby ktoś chciał ją po prostu wkręcić. Najpierw Malik, teraz on… To nie trzymało się kupy.
- Nie. To nie może być prawda. – kręciła rozgorączkowaną głową Effy, nie mogąc oderwać wzroku. Coś kazało jej na niego patrzeć, a ona nawet nie wiedziała co.
Zayn oderwał wzrok od swojej ukochanej wciąż śmiejąc się z jej żartu i spojrzał na Effy, którą tak bardzo kochał. Tak bardzo… że, aż bolało go coś  środku, gdy na nią patrzył. Była jego ideałem, boginią ze snów. Nie umiał żyć koło niej… To go zabijało, od środka wyżerało. Nie myślał trzeźwo i nie był sobą. Stawał się kimś zupełnie innym, a nawet dosyć często tracił nad sobą kontrole, a tego tak bardzo nienawidził. Tak bardzo… Ale coś było nie tak. Ona, Effy, jej mina. Była przerażona do ostatków sił, jeszcze nigdy jej takiej nie widział. Zawsze pewna siebie, pyskata, teraz w ogóle nie przypominała tej jaką on znał, a za nią Abby z bardzo podobną miną. Pomyślałby, że ktoś właśnie ginie na ich oczach. Obrócił się szybko za siebie, gdzie stał Nick. Wtedy wszystko zrozumiał, jakieś niedomówienia, teraz poskładały się  całość. Domyślił się dlaczego taka jest, co ją zniszczyło i ile on dla niej kiedyś znaczył i jak bardzo się go obawia. W tym momencie miał chęć podejść do niego i mu z całej siły przywalić. Znienawidził go tak szybko, jak go wtedy poznał. Już zmierzał w bojowym nastroju w jego kierunku, gdy dyrektorka przemówiła przez mikrofon. Z niechęcią machnął ręką i wrócił do Perrie.
- Witam wszystkich na tego rocznym balu! – Powiedziała radośnie - Bal czas zacząć! - A po sali rozległy się gromkie brawa. Abby jakby oprzytomniała pociągnęła za ramię roztrzęsioną Effy na korytarz skąd mieli wychodzić na parkiet. Przy stole z jedzeniem wzięły obydwie delikatne na pół twarzy maski,
 które były częścią garderoby każdego z uczniów. Muzyka zaczęła się rozbrzmiewać po całej sali, wywołując u każdego jeszcze większy stres, który towarzyszył im odkąd już weszli na sale. Wszyscy w pięknych strojach podeszli na środek sali.  Stanęli w prostej linii, gdzie po jednej stronie były panie, a po drugiej panowie, parami naprzeciwko siebie. Harry posłał jej uśmiech, który miał dodać jej odwagi, jednak dziewczynę tylko przeszedł dreszcz. Wciąż była myślami tam gdzie stał Nick i wspomnieniami, gdzie wszystko się zaczęło. Czuła na sobie jego wzrok, jednak miała tyle szczęścia, że było prawie ciemno na sali, a na twarzach mieli małe maski, wokół oczu, gdzie trudno było kogokolwiek rozpoznać. Wszyscy zrobili dwa kroki równe, pewne do przodu w rytm muzyki, do siebie. Dziewczyna  ukłoniła się lekko do chłopka, a on odpowiedział jej tym samy. Jej partner podszedł do niej, ucałował zimną rękę i zaczął pierwsze poważne kroki z układu. Obszedł w rytm muzyki dziewczynę dookoła, nie przestając patrzeć jej w oczy. Ujął delikatnie dłoń brunetki i przyciągną ją do siebie tak, że jej stopy tylko delikatnie dotykały podłogi. Effy była jak w transie, nie wiedziała co robi, miała rażenie, że to nogi same zapamiętały każdy krok a nie jej rozum, który teraz był roztrzęsiony i nic nie pojmował. „Po co on tu przyjeżdżał? Jaki ma  tym zysk? Czego ode mnie chcę?” Te pytania dosłownie wrzynały się w jej psychikę i nie chciały przestać. Jeden obrót, jedno przejście, popatrzenie się w te zielone naiwne tęczówki, które biły taką miłością i szczęściem, które totalnie nie znały smaku życia...I to było w nich właśnie takie piękne. To było jak mechanizm, robot wykonujący te wszystkie czynności energicznie, precyzyjnie, emocjonalnie. Wczuwała się w każdą postawę, rozrzucając jednym machnięciem ręki, parę wspomnień które ją męczyły od środka. Jakby kroki tańca powodowały, że czuła się o wiele lżejsza niż przed chwilą, jakby leciała pomiędzy chmurami… Teraz jeden okręt w prawo i zamiana partnerami. „ Z koli bardzo ciekawe czy dyrektorka wymyśliła to sama. Te kroki są bardziej skomplikowane niż każdy dzień mojego życia!!” Obkręciła się tym razem w lewo, zamykając oczy i wpadając w silne ramiona innego tancerza. Uderzył ją  ostry odór dymu z papierosów i miętowy smak gumy do żucia, wiedziała  do kogo on należał. Nagle poczuła jakby cały świat wokół niej zawirował.



--------------------

Jąłeczki ;33 

Na początku bardzo chciałabym Wam podziękować za tyle komentarzy i wyrażania swojej opinii pod przedostatnim postem ♥ To bardzo dla mnie ważne :D. 
Na szczęście prawie odpowiedź była jednogłośna :)
Ta scena na samym początku o Zaynie była już planowana od zawsze, że miał ją zostawić zaraz po ich wspólnej nocy, także nie martwcie się :* 
Tak wiem rozdział taki trochę przymulający, zwłaszcza w środku, ale pozwoliłam sobie na odrobinę relaksu, a co ! :D 
Mam już trochę plan na dalsze losy bohaterów :D i nie chcę Wam za bardzo zdradzać tego wszystkiego, ale będzie to różnie :D. 
+ starałam się robić mniej błędów interpunkcyjnych, tak wiem, że jest ich parę, ale mam nadzieję, że mniej niż ostatnio, a tam ten calutki poprawiałam :))

Nie mam pojęcia kiedy będzie kolejny ;CC pewnie napisze na asku lub w informacjach :))
Do następnego ! ♥